Spis treści
- CO MOŻNA PRZEŻYĆ W RODZINNEJ PODRÓŻY PO AZJI
- NOCNE SPACERY PO SINGAPURZE
- SPOTKANIA OKO W OKO Z MAŁPAMI
- TREKKING PRZEZ DŻUNGLĘ
- 4. BIEGANIE ZE SŁONIAMI
- 5. PŁYWANIE W TURKUSOWEJ WODZIE
- 6. SNORKOWANIE Z RYBKAMI
- 7. SLOW DRIVING PO GÓRACH DOI INTHANON W POSZUKIWANIU WODOSPADÓW
- 8. OFF ROAD NA FILIPINACH
- 9. RAJSKA WYSPA BEZ BIEŻĄCEJ WODY
- 10. ZACHWYT ANGKOR WATEM
- 11. MAGIA PIERWSZYCH RAZÓW
Mamy tak dużo wspomnień ze 100 dni spędzonych w Azji Środkowo-Wschodniej i Wschodniej, że sami nie ogarniamy, ale dziś opowiemy Wam o rzeczach, które zrobiły na nas najsilniejsze wrażenie.
Zaczynamy?
CO MOŻNA PRZEŻYĆ W RODZINNEJ PODRÓŻY PO AZJI
-
NOCNE SPACERY PO SINGAPURZE
Jak myślicie, co robi rodzinka Zbieraj po 19-to godzinnej podróży z Polski do Azji?
Śpi?
Odpoczywa?
Nic z tych rzeczy! Kiedy wszyscy Singapurczycy szykują się do odpoczynku, my wyruszamy na miasto. 8 godzin różnicy i jet lag naszych dziewczyn, którym ani w głowie był sen*. Dobrze, że naszą pierwszą destynacją był Singapur, a nie przykładowo Bangkok :D. Tu przynajmniej czuliśmy się bezpiecznie od pierwszej chwili. Nawet gdy spacerowaliśmy z wózkiem w środku nocy po pustych ulicach.
Wiedzieliśmy, że Singapur będzie “mało azjatycki” i trochę “z innej planety”. Według niektórych “trochę nudny”. Nas zachwycił!** Może dlatego, że mamy sentyment do wielkich miast, a z drugiej strony uwielbiamy zieleń, a co jak co, tropikalnej zieleni w tym mieście nie brakuje. W końcu to jedno z najbardziej zielonych miast świata!
Singapur słynie z Superdrzew, pionowych ogrodów w kształcie wielkich drzew, które są nie tylko atrakcją turystyczną, ale także instalacją, która ma za zadanie filtrować powietrze, przetwarzać energię słoneczną i zbierać deszczówkę. Sprytne!
A do tego nieziemsko wyglądają nocą!
Podobnie zresztą jak inne atrakcje miasta.
*przeciwnicy długich lotów z dziećmi grzmią, że dzieci męczy tak długa podróż. Tak? Nie zauważyliśmy. Nasze dziewczynki wysypiają się w samolocie w przeciwieństwie do nas :D
**Myśleliśmy, że równie mocno spodoba nam się w Tokio, które zostawiliśmy na deser naszej podróży. Jednak to nie było to…Nie wiemy jednak, czy w przypadku Singapuru zadziałała magia pierwszego wrażenia, czy po prostu jest fenomenalny. Cóż. Będziemy musieli wrócić żeby sprawdzić :)
-
SPOTKANIA OKO W OKO Z MAŁPAMI
Nie! Małpki to nie są małe, urocze, bezbronne zwierzątka, które można bezkarnie przytulać i robić sobie z nimi zdjęcia. To dzika zwierzyna, która potrafi zrobić krzywdę (pogryźć, podrapać, czy wyrwać włosy). Jeśli małpa upatrzy sobie cel, a jest to zazwyczaj jedzenie, nawet to schowane w plecaku, nie ma zmiłuj! Nie odpuści dopóki nie dostanie tego, czego chce. WREDNA MAŁPA!
Mimo że doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, całą czwórką wypatrywaliśmy tych stworzeń na każdym kroku. Pierwszy raz spotkaliśmy je w Batu Caves, w Kuala Lumpur w Malezji. Chciały ukraść nam czapkę Igi! Dobrze, że nie Igę :D.
Spotykaliśmy je co rusz. Podczas rejsu łódką po lasach namorzynowych jedna z małpek w poszukiwaniu jedzenia wskoczyła na naszego longboata (tajska łódka) próbując wyrwać chrupki z rąk Sary. Dobrych kilka minut próbowaliśmy wypędzić ją z łodzi. Kiedy teraz przeglądaliśmy zdjęcia, Jacek ze zdziwieniem stwierdził, że nie mamy ani jednej foty z tej akcji… no cóż, nie mamy :D Małpa, żeby wskoczyć na łódź, najpierw wskoczyła do wody przepływając kilka metrów i tym samym obaliła mit jakoby małpy bały się wody.
-
TREKKING PRZEZ DŻUNGLĘ
Dżungla to było nasze marzenie! Niestety nie udało nam się odwiedzić Taman Negara, najstarszego las deszczowego w tej części Azji. Znaleźliśmy jednak namiastkę dżungli w Cameron Highlands w Malezji, regionu słynącego z plantacji herbaty i truskawek.
Mogliśmy tak jak większość turystów poprzestać na herbacie i truskawkach, ale my chcieliśmy czegoś więcej niż chodzenie po utartych ścieżkach. Po „zaliczeniu” głównych atrakcji, zaopatrzeni w mapę szlaków trekkingowych wyruszyliśmy do lasu.
Początkowo myślałam, że 2,4 km to będzie dla nas pestka. Cóż. Nie była. Spacer w dżungli to nie jest zwykły spacer po lesie. To walka o przetrwanie. Tym bardziej jeśli w oddali słyszycie zbliżającą się burzę :O To była dla nas niezła gimnastyka. Strome i wąskie podejścia, przedzieranie się przez chaszcze i wiszące liany w towarzystwie szmerów i dziwnych dźwięków pochodzących z lasu. Magia!
Dżungla zmęczyła niektórych z nas do tego stopnia, że Jacek nie chciał iść już ze mną na spacer kolejnego dnia :D. Dał się jednak namówić na powtórkę z rozrywki po kilku tygodniach, na tajskiej wyspie Koh Lanta, choć tam w porównaniu z tym co przeżyliśmy w Malezji, było naprawę łatwo. Na tyle łatwo, że Sara większość trasy do wodospadu pokonała na własnych nogach.
4. BIEGANIE ZE SŁONIAMI
Uwaga! Biegną słonie – usłyszeliśmy krzyk wolontariuszki z rezerwatu słoni w Tajlandii, a chwilę później zobaczyliśmy dwa maluchy, które biegną ile sił w wielkich nogach. Tuż za nimi biegła słonica, ich przybrana mama, która zaopiekowała się maluchami tuż po tym jak przyjechały do sanktuarium.
Jadąc do Azji Środkowo-Wschodniej wiedzieliśmy, że wizyta w sanktuariach, czy rezerwatach słoni to absolutny „must see”. Jak na świadomych turystów przystało wiedzieliśmy, że odpuścimy sobie jeżdżenie na słoniach, bo ani to przyjemne dla słonia, ani dla jadącego. Zdecydowanie lepiej było pogłaskać trąbę, przytulić się, nakarmić, czy poobserwować słonie w ich „naturalnym” środowisku. Albo po prostu nakarmić je soczystym mango lub papają wkładając ją bezpośrednio do ust słonia.
Pisząc naturalnym, trochę mijam się z prawdą. Odwiedziliśmy dwa sanktuaria, czyli miejsca, gdzie przebywają słonie. Jedno z nich to Narodowe Sanktuarium Słoni Kuala Gandah w Malezji, które prócz tego, że opiekuje się małymi i starymi słoniami, dokonuje tzw. migracji słoni. Czyli przenosi słonia z terenów rolniczych, gdzie słonie są po prostu szkodnikami, do dżungli. Biorąc pod uwagę wagę słonia (do 5 tys. kg) nie jest to łatwe zadanie. Historia i opowieści wolontariuszy z ośrodka naprawdę chwytały za serce do tego stopnia, że Sara podczas oglądania filmu o transporcie słonia… się rozpłakała. Widok wiązania słonia i usypiania go na czas transportu to było zdecydowanie za dużo dla 3-letniego serduszka <3 <3 <3. Na nic nie zdało się tłumaczenie, że Ci panowie nie robią słoniowi krzywdy. Musieliśmy wyjść z sali kinowej w ośrodku i pójść sprawdzić, czy ze słonikami wszystko w porządku <3 <3
5. PŁYWANIE W TURKUSOWEJ WODZIE
Uwielbiamy Bałtyk, ale niestety zarówno kolor wody, jak i temperatura nie jest jego najmocniejszą stroną. Podczas naszej azjatyckiej podróży napatrzyliśmy się na turkusową wodę za wszystkie czasy!
Jedno z silniejszych wspomnień to podróż promem z malezyjskiej wyspy Langkawi do tajskiego Koh Lipe, która przez wielu uważana jest za prawdziwy raj. Niestety skutkuje to tłumami turystów, jednak nie jest aż tak źle jak na Boracay na Filipinach, gdzie na White Beach (uchodzi za jedną z najpiękniejszych plaż świata), jest tłoczno jak na plaży w Międzyzdrojach.
Wracając jednak do Tajlandii… kiedy dopłynęliśmy do brzegu Koh Lipe wykrzyknęliśmy wielkie WOW!
Podobny widok mieliśmy z okien naszego domku w ośrodku Castaway Resort. Moglibyśmy tak leżeć i patrzeć. Choć dziewczyny skutecznie nakłaniały nas do innych aktywności :)
6. SNORKOWANIE Z RYBKAMI
Nigdy nie widziałam rekina! – wykrzyknęła Sara kiedy Pan z załogi naszej łodzi zapytał kto ma ochotę zobaczyć rekiny. Cóż, najwidoczniej potrzebuje większych wrażeń.
Sara pokochała snorkowanie. Uzbrojona w kamizelkę ratunkową i maskę z rurką eksplorowała podwodny świat. Kiedy po raz pierwszy zanurzyła twarz w wodzie i zobaczyła żółte pływające ryby ze zdjęcia z radości zaczęła krzyczeć. Miałam ochotę robić to samo! Zdecydowanie uwielbiam! Zarówno podwodne widoki, jak i widok naszej snorkującej trzylatki.
7. SLOW DRIVING PO GÓRACH DOI INTHANON W POSZUKIWANIU WODOSPADÓW
Jedną z rzeczy, za którą tęskniliśmy podczas podróży po Azji był… nasz samochód. Auto to większa wygoda. Daje wolność, której nie ma podróżując samolotem, autobusem, czy łodzią. Możesz zatrzymać się gdzie chcesz, kiedy chcesz i na jak długo chcesz, a to podróżując z dziećmi jest naprawdę ważne. Poza tym, możliwość zostawienia bagażu i rzeczy w samochodzie podczas częstego zmieniania lokum jest nie do przecenienia, Co tu kryć. Lubimy to.
W każdym z odwiedzanych przez nas kraju wypożyczyliśmy samochód, by móc bez ograniczeń poszwendać się po okolicach. W Tajlandii padło na wyprawę w góry w okolicy Chiang Mai. Prócz tego, że udało nam się zdobyć najwyższy szczyt Tajlandii (ten kto był, ten wie, jaki to wyczyn :D) wybraliśmy się w poszukiwanie wodospadów.
Najwięcej frajdy dostarczył nam bez wątpienia Sticky Waterfall po którym można… się wspinać! Za sprawą związku mineralnego zawartego w wodzie kamienie nie są śliskie, a chropowate dzięki czemu można po nich swobodnie chodzić.
8. OFF ROAD NA FILIPINACH
Jednak jazda samochodem nie zawsze przysparzała nam uśmiechu na twarzy, czasem pomysł wynajęcia własnego samochodu bez kierowcy mroziła krew w żyłach… a może gotowała?
Ciemna noc. Cisza, którą zakłóca płacz dziewczynek i ryczący w niebogłosy silnik samochodu. Wysiadam z auta, żeby mu ulżyć. A może po prostu mam dość toczącej się w samochodzie rozmowy.
Biorę na ręce dziewczynki i idziemy pod stromą górę na piechotę. Dziewczynki przestają płakać, Iga cieszy się, że oswobodziłam ją ze znienawidzonego fotelika, a Sara z zachwytem patrzy na gwiazdy. Opowiadam jej o konstelacjach żeby uspokoić swoje myśli i czymś ją zająć. Tak wielu gwiazd nie widziałam nigdy w życiu! Nawet w Izerskim Parku Ciemnego Nieba. Nic dziwnego. Jesteśmy w totalnej głuszy. Po drodze mijaliśmy pojedyncze domy, ale światła tutaj niewiele. Wiele domów w ogóle nie ma prądu. Czuję spokój, mimo że sytuacja jest dość poważna.
Chwilę wcześniej pokłóciliśmy się niemal na noże.
Kto znalazł nocleg na farmie pośrodku niczego na filipińskim Boholu?
Czy nie mogliśmy jak normalni turyści nocować w hotelu przy plaży?
Kto wstukał bezmyślnie adres w GPS nie sprawdziwszy wcześniej jaka będzie droga?
Czemu nie zapytaliśmy nikogo, czy droga będzie przejezdna dla samochodu?
Czy nie powinniśmy wziąć kierowcy?
Czyja to wina?
No czyja, że godzinę temu mieliśmy być na miejscu, a my o 20 stoimy pośrodku niczego na wyboistej, wąskiej drodze (przynajmniej wg GPS, bo dla nas to był kawał kamienistej ziemi bez trawy i… bez drogi) z brakiem możliwości pojechania w żadną stronę? Z jednej strony rów, z drugiej jeszcze większy rów…
Jak widać z naszej aktywnośći. Nie zostaliśmy na Boholu. Żyjemy, a samochód cały i zdrowy oddaliśmy do wypożyczalni. Przy okazji, gdyby ktoś zastanawiał się czy Toyota Vios da radę w offroadzie to już wiemy, że da. Nawet jak kilka razy zawisła na kamieniach i ześlizgiwała się w dół drogi, chociaż miała jechać do góry ;P.
Wiemy też, że maps.me na Filipinach KŁAMIE. Pokazują drogę tam gdzie jej nie ma. Sprawdziliśmy na komputerze. Jechaliśmy po zielonym placku na mapie, na którym NIE MA ŻADNEJ DROGI!
A tu macie niewinny przykład dróg na Boholu. W nocy zdjęć nie robiliśmy… ręce za bardzo nam się trzęsły.
9. RAJSKA WYSPA BEZ BIEŻĄCEJ WODY
W naszej 100dniowej podróży spaliśmy w różnych miejscach. Począwszy od całkiem dobrych, jak na nasz budżet, hoteli z basenami na plaży, dachu wieżowca, czy prywatnymi onsenami na balkonie (ah, jakże chciałabym przeżyć to jeszcze raz!) kończywszy na chatach z bambusa przy plaży.
Tych ostatnich było zdecydowanie mniej. Bo co tu kryć, przyzwyczailiśmy się do dobrego standardu. Czasy kiedy do szczęścia wystarczył nam kawałek karimaty i śpiwór w wieloosobowej sali bezpowrotnie minęły (ah to życie po trzydziestce z dwójką dzieci pod pachą!). Dziś w podróży szukamy perełek, jak choćby opisany już na blogu tradycyjny malezyjski dom.
Jednak miejsce, które zapamiętamy z tej podróży szczególnie i które dało nam do myślenia nie ma ani basenu, ani onsenu, ani nawet wygodnego łóżka. Ba! Nie ma nawet lustra i … bieżącej wody. Jest to przepięknej urody wysepka Pamilacan na Morzu Boholskim na Filipinach. Większość ludzi przypływa tu na kilka godzin z pobliskiego Panglao i Boholu, bo nie dość że można spotkać tu żółwie morskie i delfiny, to jeszcze są dwie rafy koralowe dostępne dla mniej doświadczonych nurków i snorklerów.
Za radą Łukasza z bloga lkedzierski.com zatrzymaliśmy się w jednym z bungalowów „U Enasa”. Wiąże się z tym kilka zabawnych historii, które niebawem opiszemy na blogu. Jedną z nich był fakt, że kiedy wybraliśmy się na spacer na drugą stronę wyspy (zajęło nam to 40 minut) i mijani ludzie pytali nas gdzie śpimy, a my zgodnie z prawdą mówiliśmy „U Enasa”, to mówili: a! to na pewno jesteście z Polski!
To nie jest tak, że wybraliśmy niski standard noclegu. Po prostu na Pamilacanie nie ma bieżącej wody. ba! Nie ma ani grama słodkiej wody! A cały zapas wody do picia i mycia przywożony jest z położonego około godzinę rejsu portu Baclayon. Dla nas była to pewnego rodzaju „atrakcja” i nowe doświadczenie. A dla tych ludzi, codzienność. Normalność.
– Pięknie tu macie. Tylko szkoda, że nie ma słodkiej wody? Nikt nie ma bieżącej wody na Pamilacanie?
– Nie, nikt nie ma. Jak spadnie deszcz to u niektórych jest, bo mają zbiorniki na deszczówkę.
– O! A kiedy padał ostatni deszcz? – zapaliła się u nas zielona lampka i myśl „dlaczego Enas nie ma zbiornika na deszczówkę”
– 6 miesięcy temu
– Czy Twoje dzieci mieszkają tutaj, na Pamilacanie?
– A czemu miałyby nie mieszkać? Mieszkamy tu, wszyscy razem – miałam wrażenie, że wręcz zdziwił się moim pytaniem starszy mężczyzna, który chwile wcześniej mówił mi o swoich czterech dorosłych synach. Dla mnie wręcz naturalne było, że ludzie migrują za pracą, czy choćby po prostu za … dostępem do bieżącej wody. Dla niego niekoniecznie. Na Pamilacanie bardziej niż zarabianie pieniędzy i bieżąca woda liczy się „bycie razem”, „przy rodzinie”.
10. ZACHWYT ANGKOR WATEM
Azja to jednak nie tylko przyroda, to także kolebka cywilizacji, religii i sztuki. Uznaliśmy, że grzechem byłoby być tak blisko i nie przyjechać do jednego z cudów świata, ukrytego w dżungli świętego miasta Angkor. By na własne oczy nie zobaczyć kamiennych twarzy ze słynnej świątyni Bayon, czy licznych zdobień i malowideł pochodzących z X wieku! Nawet dla kogoś, kto nie interesuje się historią ludzkości taki spacer to nie lada atrakcja. Tym bardziej, że to miejsce jest położone w środku dżungli.
Niegdyś, na terenie dzisiejszej Kambodży, funkcjonowało potężne Imperium Khmerów. W XIV wieku w głównym mieście mieszkało blisko 750 tys. osób, funkcjonowały wodociągi, a większość mieszkańców mieszkała na bardzo wysokim poziomie, o wiele wyższym niż w Europie. Później nagle miasto umarło, a do dziś dzień archeologowie i historycy zastanawiają się jaka była tego przyczyna. Z biegiem lat do świątyń wielkimi krokami weszła natura. Zawłaszczając te przepiękne budynki dla siebie.
Kiedy dotarliśmy do głównej świątyni Angor Wat zobaczyłam morze głów. Setki, jak nie tysiące głów turystów. Gwar, skwar… turystyczne piekiełko. Na dodatek znaleźliśmy się tutaj w kwietniu, czyli w miesiącu, w którym absolutnie NIE POWINNO SIĘ odwiedzać Kambodży. Bo owszem, będzie tu mniej komarów, ale temperatura znacznie bardziej utrudnia zwiedzanie i rozkoszowanie się zabytkami. Początek naszej przygody z Angor był straszny. Sara płakała, że chce wracać do tuktuka i szukać krów. Ja miałam ochotę płakać, bo nie dawałam rady z gorąca. Jacek chciał płakać, bo miał dość naszego marudzenia. A Iga? Iga nie płakała, ale smacznie spała.
W przeciwieństwie do Jacka, który biegał z rozdziabioną twarzą i powtarzał
Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego!
To najpiękniejsze świątynie jakie widziałem w Azji!
nie podobało mi się. Byłam lekko zawiedziona i wtedy nasz kierowca tuktuka zawiózł nas do świątyni Bayon. Żeby uniknąć korków i kurzu, który wytwarzają jeżdżące po obiekcie jeepy, pojechaliśmy okrężną drogą. Wśród pól ryżowych, wiosek w środku dżungli, czy wreszcie samej dżungli. Wtedy zobaczyłam to, poczułam Angor. Ten klimat. Tą tajemnice. Która absolutnie nie kryje się w najpopularniejszych i najchętniej odwiedzanych świątyniach, ale właśnie tu… na zapomnianych alejkach, czy bocznych bramach.
Już wiem, że do Kambodży wrócę!
Na pewno w innym miesiącu niż gorący kwiecień. Chciałabym powiedzieć, że bez dzieci… ale nie wiem, co na to Sara. Zachwyciła ją zabawa w poszukiwaczy skarbów i potworów, które setki lat temu „być może” przepędziły stąd mieszkańców sprawiając, że dziś nikt tu nie mieszka.
11. MAGIA PIERWSZYCH RAZÓW
Zdecydowanie to nie byłaby ta sama podróż, gdybyśmy wyruszyli w nią kilka lat temu, kiedy byliśmy jeszcze bezdzietną parą. Owszem, pewnie zobaczylibyśmy więcej. Zwiedzalibyśmy szybciej i bardziej ekstremalnie… i znacznie taniej. Nie zobaczylibyśmy jednak Azji oczami naszych dzieci. Nie czulibyśmy, że wykorzystaliśmy urlop rodzicielski, czyli czas dla rodziny, w 101 procentach!
Bo dziś, myśląc o Azji, wspominamy nie tylko atrakcje, ale także magiczne chwile naszej rodziny.
Błyskotliwe wypowiedzi Sary. Jej pierwsze nieśmiałe słowa po angielsku do poznawanych dzieci. Z jej „ładzs jur ejm” pękamy ze śmiechu!
Pisk Igi z zachwytu po pierwszym łyku kokosa, a potem kolejne piski na sam jego widok!
Pierwsze zęby, pięrwszy siad, czy wreszcie pierwsze wspięcie się na własne nogi przy palmie, wszystko to będziemy wspominać wraz z naszą wyprawą.
To tyle, jeśli ktoś zapyta nas, czy opłaca się jechać do Azji z dziećmi :) :) :)
<< Czy czytałeś już podsumowanie naszego wyjazdu? WRÓCILIŚMY, CZY MAMY DOŚĆ ŻYCIA NA WALIZKACH?>>