Spis treści
- LISBONA W BIEGU – TAK TEŻ MOŻNA ZWIEDZAĆ
- BIEGNIJ PO MOŚCIE 25. KWIETNIA W LIZBONIE
- KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE
- STARTUJEMY Z ZOO, CZYLI… NIEWIADOMO GDZIE
- MOSTU NIE MA, ALE I TAK JEST ZA…BAWA
- LIZBOŃSKI MARZEC
- WODY CI U NAS DOSTATEK
- A MOŻE BY TAK… JEDNAK POBIEC NA MOST
- LIZBONA EXPRESS
- KWIATY WE WŁOSACH POTARGAŁ WIATR
- „DZISIAJ ZNOWU PADA DESZCZ”
- PORTUGALSKI KLIMAT SPRZYJA BIEGANIU
- PÓŁMARATON W LIZBONIE – CZY WARTO?
Od dawna próbuję wrócić do biegania. Postanowiłem zrobić to z przytupem. „Pobiegnę Półmaraton w Lizbonie” – powiedziałem sobie w grudniu, zapisałem się na bieg „Meia Maratona de Lisboa” i kupiłem bilety do Portugalii. Jak było? I Czy warto było lecieć na drugi koniec Europy żeby pobiec w tym biegu?
2018 ma być moim powrotem do biegania (trzymajcie kciuki, bo ostatnio szło bardzo opornie.. tak opornie, że nawet nie miałem sił skończyć wpisu o powrocie do biegania, tak mi wstyd). Żeby się bardziej zmotywować do działania chciałem zacząć z przytupem.
Kolega mocno wiercił mi dziurę w głowie, żeby pobiec jakiś bieg za granicą. Mocno myśleliśmy o półmaratonie we Włoszech, ale coś nam nie pasowało w dojeździe i terminach, szukaliśmy więc dalej, aż zobaczyliśmy… Meia Maratona de Lisboa, który startuje z mostu łudząco podobnego do tego w San Fransico! SF zauroczyło nas podczas zeszłorocznej podróży po zachodnich stanach USA, a że od dawna planowaliśmy odwiedzić Portugalię, wybór stał się prosty! Półmaraton w Lizbonie!
LIZBONO – LECIMY!
LISBONA W BIEGU – TAK TEŻ MOŻNA ZWIEDZAĆ
Nie raz już pisaliśmy, że dużo bardziej od wielkich miast, wolimy zwiedzać naturę. No dobra, wyjątkiem jest Nowy Jork, ale to miejska dżungla, więc podchodzi pod naturę i San Francisco. Mimo, że podczas naszego wypadu do Portugalii więcej czasu spędziliśmy w mieście, to ciągle zostaję przy tym, że miasto lubimy zwiedzać raczej ekspresowo… W Lizbonie nie mogło być inaczej.. zwiedzałem ją w biegu. Dosłownie!
Spojrzałem na trasę Półmaratonu w Lizbonie. Start na Moście 25. Kwietnia, meta w Belem, a wszystko to wzdłuż wybrzeża rzeki Tag. 21-kilometrowy spacer po Lizbonie. Co prawda nie po uroczych uliczkach Alafamy, ale to raczej nie byłby wtedy miejski półmaraton, a bieg górski, a na to przy obecnej sytuacji się nie piszę!
Wracając jednak do tego czerwonego mostu. To bez wątpienia symbol całej Lizbony, a co za tym idzie też biegu. Widnieje na materiałach promocyjnych. BA! Nawet medal jest z mostem.
BIEGNIJ PO MOŚCIE 25. KWIETNIA W LIZBONIE
Most 25. Kwietnia to jeden z dłuższych wiszących mostów na świecie (zależy jak mierzyć, ale jest w okolicach 30. miejsca). To taki nasz, europejski Golden Gate. Łączy Lizbonę z Almadą po drugiej stronie rzeki Tag. W najwyższym miejscu wznosi się 70 metrów nad wodą. Główna oś mostu, górny poziom, ma aż sześć pasów ruchu, drugi poziom to tory kolejowe (dobudowane w 1999 roku). Na moście nie ma ścieżki dla pieszych, ani przejścia dla rowerów, można go podziwiać z brzegu, przez szybę samochodu lub pociągu, albo… biegnąc w Meia Maratona da Lisboa!
Normalnie, to 2 277 m szczęścia dla biegacza i jedna z nielicznych okazji to poruszania się po moście pieszo! Grzechem byłoby zatem nie skorzystać!
KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE
Ruszyła więc machina planowania… tzn. Magda ruszyła do planowania naszego zwiedzania Lizbony i okolic, a ja myślałem jaką tu znaleźć wymówkę, żeby nie biegać. Coś jednak pobiegałem, jednak do formy mi zdecydowanie daleko… Czekała na mnie Lizbona i czekał a mnie… Most 25. Kwietnia, który miałem zwiedzić nie tylko z brzegu rzeki Tag, jak zwykły śmiertelnik, ale przebiegając przez niego. Nie mogłem zatem dać plamy i choć te 2 277 metrów mostu musiałem przebiec bez zadyszki :))). Myśląc o biegu wyobrażałem sobie jak przebiegam przez niego na starcie, jak biegnę w stronę mety. Zwolnione tempo i te sprawy… na długo przed biegiem czułem się jak w Lizbonie.
Zostawiliśmy odbiór pakietów na ostatni dzień przed biegiem. Do Belem, gdzie mieściło się biuro zawodów oraz meta półmaratonu, dotarliśmy w sobotę. Oczywiście mijając po drodze… Most 25. Kwietnia. Nawet w samym biurze, na tzw. sportowym EXPO można było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia z mostem w tle i to nie jedno, bo sponsorzy biegu licznie postawili fotobudki!
Wtedy, w tej atmosferze sportowej ekscytacji na dzień przed startem… odebraliśmy ten wspaniały sms: „Ze względów bezpieczeństwa trasa biegu została zmieniona. Start przeniesiono z Mostu 25. Kwietnia na północne rejony miasta”. Fakt, pogoda w Lizbonie nie należała do kategorii: dobrej. Silny wiatr, deszcz, brak słońca… ale żeby od razu przenosić trasę półmaratonu i rezygnować z mostu? Rozumiem, że bezpieczeństwo jest najważniejsze, ale jednak poczułem olbrzymi zawód… zresztą nie tylko ja. Podobne głosy dało się słyszeć na całym expo, a także podczas samego biegu.
STARTUJEMY Z ZOO, CZYLI… NIEWIADOMO GDZIE
Start biegu przeniesiono na północ miasta, a dokładniej w okolice lizbońskiego ogrodu zoologicznego. Z praktycznej strony znacznie nam to ułatwiło logistykę przed biegiem, bo mieliśmy bezpośredni dojazd metrem. Przeprawa na drugą stronę mostu to ponoć niezłe wyzwanie i musielibyśmy jechać najpierw metrem, a później pociągiem. Cała podróż za most miała zająć ok. 1h, a dojazd z naszego apartamentu do ZOO zajęło nam raptem 20 min. To zawsze jakiś plus tej sytuacji.
Po dojeździe na stacje metra pełni optymizmu ruszyliśmy za tłumem w stronę startu. O tyle ile dojazd na miejsce startu był prosty i klarowny to później już tak nie było. Idziemy… idziemy… idziemy. Tłum był spory, sporo było też policji z krótką i długą bronią, było też kilka punktów kontrolnych, gdzie ochrona sprawdzała, czy mamy numer startowy. Mijam te bramki, idę za tłumem i końca ciągle nie widać, a w zasadzie to początku, bo wypatrywałem wielkiego napisu START. Organizatorzy nie pomyśleli, żeby oznaczyć linię startu, a o tym, że nastąpił pomiar czasu poinformował nas dźwięk pipkających czytników czasu po tym jak w tłumie przeszliśmy 1,5 km.
MOSTU NIE MA, ALE I TAK JEST ZA…BAWA
W drodze na start co chwilę zadawałem sobie pytanie: lunie, czy nie lunie? Nie było to jednak pesymistyczne narzekanie. Nie było miejsca na pesymizm przy dźwięku orkiestry, której muzyka dawała niezłego energetycznego kopa. Tuż przed rozegranymi muzykami spotkaliśmy biało-czerwonych, którzy tańcem zagrzewali się do sportowej rywalizacji. Aż sam miałem ochotę popląsać z nimi. Nie wiem jak jest na innych europejskich półmaratonach, ale w Lizbonie spotkaliśmy bardzo dużo biegnących Polaków (w tym jednego z wielką flagą, którą dumnie niósł cały bieg)!
W końcu pobiegliśmy! Do dzisiaj zastanawiam się, czy to Toi Toie, czy głośnik był znacznikiem startu… bo jak wspomniałem, napisu nie było żadnego… Fakt, że w takim tłumie niewiele by to początkowo zmieniło, bo i tak biegłem, a właściwie szedłem tempem innych. Chodzi jednak o symbol, a tu niestety widać było, że to prowizorka, na którą organizatorzy nie byli do końca przygotowani.
LIZBOŃSKI MARZEC
Niemal od tygodnia byliśmy w Portugalii, każdego dnia Magda śledziła godzinowe prognozy pogody i było różnie. Czasem w niedzielę miało świecić słońce, czasem planowane były intensywne opady deszczu, a czasem silny wiatr (to właśnie ze względu na te prognozy odwołano start z mostu). Kiedy wstaliśmy rano prognozy były… różne. Miało padać od 10 do 11 i później od 13, a start był o 10 i faktycznie, raptem po kilkuset metrach złapał nas pierwszy, intensywny deszcz, ale atmosfera na pierwszym odcinku była tak bardzo pozytywna, że z uśmiechem na twarzy znieśliśmy tą krótką ulewę.
Wszyscy byliśmy mokrzy i potraktowaliśmy pierwszy deszcz jako rozrywkę. Na szczęście w biegu było nam nawet ciepło, a wiatr początkowo nie dawał się we znaki. Początkowo, bo w Belem przez kilka kilometrów wiatr wiał prosto w twarz przez co spowalniał tempo i oziębiał organizm (było około 12 stopni Celsjusza). Mimo wszystko pogoda była w sam raz do biegania. Deszcz i wiatr (poza tym spowolnieniem) nie były takie złe jak się wydawało dzień wcześniej. Powietrze w Lizbonie było idealne do biegania, temperatura też!
WODY CI U NAS DOSTATEK
Trasa biegu mnie nie zachwyciła. Nie zakochałem się w Lizbonie, ale i nie miałem ku temu szansy. Z fajnych i ładnych miejsc minęliśmy piękny, XVIII wieczny akwedukt, który zaopatrywał mieszkańców miasta w czystą wodę. Ma 941 metrów długości i 29 metrów szerokości, a łuki wznoszą się na 65 metrów!
Widok był ciekawy, ale nie mogłem się nim napawać bo… Chlup… nagle przerwał go chlupot kałuży. Sielankę (w deszczu) przerwał przejeżdżający skuter, który wiózł fotografa. Nie dość, że biegnący musieli schodzić mu z drogi, to jeszcze gość wjechał w największą kałużę ochlapując wszystkich wokół i niemal zrzucając w nią fotografa stojącego na skuterze tyłem do jazdy… no, to jazda. No cóż, i tak byliśmy mokrzy, a biec trzeba dalej! Mimo wszystko było przyjemnie, bieg nas szybko rozgrzał, deszcz był znośny, a i początek trasy był z górki, więc tempo było niezłe. Coś z tego będzie.
Wracając jednak do akweduktu, to nie dotarliśmy tam podczas normalnego zwiedzania miasta, więc to była jedyna szansa na zobaczenie go. Niestety widok na zabytkowy akwedukt pełen był kabli wysokiego napięcia, więc nie mogłem utrafić dobrego zdjęcia podczas biegu. Dopiero przebiegając pod samym akweduktem, uświadomiłem sobie jego rozmiar, jest wielki. Przypomniałem sobie też mroczny kawałek jego historii… dobrze, że biegliśmy dołem, bo kto wie kto biegł obok… ? Ponoć w XIX wieku jakiś rzezimieszek upodobał sobie akwedukt jako miejsce mordu swoich ofiar. Zrzucał je z góry… może nawet na trasę, którą prowadził półmaraton :ooo Ofiar tym razem nie było, ufff… Po biegu żałuję, że nie wybraliśmy się jednak na zwiedzanie górnego poziomu akweduktu podczas naszego pobytu.
A MOŻE BY TAK… JEDNAK POBIEC NA MOST
Po około 4 kilometrach przebiegaliśmy tuż obok Mostu 25. Kwietnia. W biegnącym tłumie pojawiły się głosy, żeby trochę zmienić trasę biegu i po prostu na niego wbiec ?. Kusiło, szczególnie, że słońce pięknie świeciło nad mostem, jednak ostatecznie nikt z tego nie skorzystał i tłum pobiegł standardową trasą wzdłuż nabrzeża w stronę Cais do Sodre.
LIZBONA EXPRESS
Kontynuowaliśmy ekspresowe zwiedzanie miasta. Cały czas rozglądałem się za lizbońskimi perełkami, jednak odcinek od akweduktu do mostu (łącznie z nawrotką na Cais do Sodre) był raczej nudny. Przeważały przemysłowo-miejskie widoki z małą przerwą na pierwsze przebiegnięcie koło mostu. Spodziewałem się jakiegoś WOW, ale szału na razie nie było. Jednak w tej części biegu czekała na mnie inna atrakcja ? Między 7. a 8. km czekały bowiem nasze dziewczyny! Skupiłem się więc na wyszukiwaniu Sary i Magdy.
Biegnąć mam tą przewagę, że wiem gdzie i kiedy mogę się spodziewać swoich kibiców. Także i tym razem udało mi się wyłapać dziewczyny jako pierwszy. Głośny krzyk i machanie ręką – namierzyliśmy się wzajemnie, ale na zdjęcia wkradli się mistrzowie drugiego planu ? w takim tłumie ciężko cyknąć czyste zdjęcie. Przybiliśmy piątki i ruszyłem dalej, z kopem pozytywnej energii! Wiedziałem, że będzie dobrze, chociaż nie dobiegłem jeszcze nawet do połowy dystansu.
KWIATY WE WŁOSACH POTARGAŁ WIATR
Po nawrotce zrobiło się nieco ciężej, bo wiatr zaczął wiać w twarz, chociaż dopiero od mostu zaczęło wiać naprawdę mocno. Z jednej strony fajnie, bo miałem chłodzenie, z drugiej strony czułem spowolnienie.
Nie dość, że zwolniłem, to jeszcze podskoczyło mi tętno, żeby wyrównać prędkość. Była też trzecia strona wiatru.. kwiaty, czy inne rośliny. Bowiem kwiaty bardzo mocno pachniały zapachem… zioła! Szczególnie przy Cais do Sodre czułem marychę. Rozglądałem się, czy nikt w tłumie nie pali zioła żeby dodać sobie sił, nikogo jednak nie zobaczyłem, zapach natomiast ciągnął się przez dobre kilkaset metrów. Skończył się dopiero jak z jezdni zniknął pas zieleni.
To chyba były jakieś lizbońskie rośliny zasadzone na wysepce pośrodku drogi miały taki intensywny zapach, ale wyobraźcie sobie moje zdziwienie jak to poczułem. Serio myślałem, że jakiś biegacz leci na dopalaczach.
„DZISIAJ ZNOWU PADA DESZCZ”
Pierwszy deszcz okazał się mżawką (mimo, że wtedy tak nie myśleliśmy), ale drugi był już prawdziwą nawałnicą ?. Mniej więcej na wysokości mety (chociaż do samej mety zostało jeszcze ponad 6 km, robiliśmy jeszcze pętelkę) zaczęło lać. Nałożenie się prędkości wiatru o przeciwnym zwrocie to kierunku biegu sprawiło, że czułem się jak podczas gradu. Ciężkie krople uderzały w twarz oraz zmęczone ręce i nogi – było je mocno czuć. Ubranie zmokło całkowicie (łącznie z bielizną), całe szczęście podczas biegu nie czułem chlupania wody w butach, bo to znacznie utrudniłoby nam bieg.
Bałem się, że mocno zmarzniemy, w końcu w Belem nic już nie chroniło nas od wiatru znad rzeki, po lewej stronie była tylko otwarta przestrzeń. Ku mojemu zaskoczeniu wiatr raczej pomógł niż przeszkodził. Ubranie wyschło dość szybko, więc dyskomfort minął błyskawicznie.
Po deszczu zaczęły się też ładniejsze widoki Belem. Nie chodzi nawet o architekturę i inne atrakcje turystyczne, po prostu wybrzeże było bardzo ładne. Już nie przemysłowe i portowe jak wcześniej, ale turystyczne i pełne zieleni. Przestałem myśleć o biegu i skupiłem się na falującej wodzie i plażach wyłaniających się co jakiś czas na horyzoncie ?.
PORTUGALSKI KLIMAT SPRZYJA BIEGANIU
Jadąc do Lizbony nie oczekiwałem od siebie zbyt wiele. Forma bliska zeru, mocny wiatr i sporo kilometrów zwiedzania. Od początku nastawiłem się na czysta rekreację, taki pierwszy bieg rozpoczynający powrót. Jednak Portugalia ma jakiś taki dobry klimat do biegania. Być może to kwestia czystego powietrza? Już pierwszy dzień w Sintrze, kiedy pobiegliśmy 6 km po zakupy na śniadanie, pokazał, że tu biega się jakoś lepiej. Półmaraton w Lizbonie zaskoczył mnie już całkowicie pod kątem wyniku… tętno poniżej 170, ponad 20 min szybciej niż zakładałem, a przede wszystkim… całą trasę swobodnie oddychałem nosem, co na co dzień nie jest takie oczywiste. Mimo wiatru i deszczu, nawet na chwilę nie zabolały, czy nie przytkały się zatoki… coś, co przy takim wietrze od razu by mnie zablokowało we Wrocławiu. To zdecydowany plus biegu w Lizbonie. Klimat (w sensie dosłownym) jest świetny do biegania.
PÓŁMARATON W LIZBONIE – CZY WARTO?
Klimat klimatowi nierówny. O ile w pogodowo-atmosferycznie było super, to organizacyjnie mam wielki niedosyt. Fakt, podczas biegu i na starcie był „klimat”, bo tworzą go biegacze (na metę w Lizbonie dobiegło 9195 zawodników). I to nie tylko ze względu na biało-czerwonych skaczących przy orkiestrze, ale też śmiechy i radosne krzyki podczas samego biegu. Tylko do tego niepotrzebni nam organizatorzy, a właśnie pod kątem organizacyjnym półmaraton w Lizbonie wypada raczej słabo.
Sama trasa jest bardziej nudna niż interesująca, miasto niestety nie ma zbyt wiele możliwości poprowadzenia w miarę płaskiej trasy w innym miejscu.
Problemem było dla mnie nieoznaczenie startu, brak wspólnej rozgrzewki, czy choćby głośnego odliczania startu – przecież to tak fajnie nakręca… takie wspólne 3… 2… 1…
O ile napoje były rozplanowane w miarę ok (chociaż ja prawie z nich nie korzystałem), to już z owocami było kiepsko. Posiłek regeneracyjny postawiony był na 19. Kilometrze. Pyszne, zimne pomarańcze i banany – super, ale tuż przed metą to nienajlepsze miejsce na posiłek. Potrzebne były przynajmniej kilka km wcześniej. Chociaż to mogło być celowe, bo po przebiegnięciu mety czekał lód, kartonik mleka i woda. Chyba trzeba było łapać banany przed metą, żeby je zjeść później.
Nie było żadnego posiłku regeneracyjnego (dobra, dostaliśmy w pakiecie startowym jakieś pudełko do mikrofalówki, ale kto z tym biegnie, a miejsce mety było zupełnie gdzie indziej niż start i nie było tam depozytu). Koleżanka dostała banana razem z medalem, ale to był raczej wyjątek niż reguła.
Nie wiem, czy to są światowe standardy, czy może jednak polskie biegi wyróżniają się na tle innych, ale chociażby po Nocnym Wrocław Półmaratonie, czy Półmaratonie w Sobótce mam mocny niedosyt i poczucie, że u nas wygląda to zdecydowanie lepiej.
To warto, czy nie? Wydaje mi się, że jednak warto, mimo wielu minusów, które znalazłem. Moją ocenę może w dużej mierze zaburzać brak biegu przez most, który był jednym z głównych powodów. Warto biegać za granicą jeszcze z jednego powodu – to świetna okazja, żeby pobiegać w innym klimacie, a także pozwiedzać tak po prostu, pozabiegowo i spędzić czas z rodziną na intensywnym przygotowaniu się do biegu ?.
Macie jakieś doświadczenia w biegach za granicą? Polecacie coś konkretnego? A może biegliście półmaraton w Lizbonie? Koniecznie dajcie znać w komentarzu!