Spis treści
- CO ZOBACZYĆ NA PÓŁNOCNYM-WSCHODZIE STANÓW ZJEDNOCZONYCH? – WSCHODNIE WYBRZEŻE USA PLAN ZWIEDZANIA
- CHICAGO – PIERWSZA MIŁOŚĆ DO USA
- CO KONIECZNIE ZOBACZYĆ W CHICAGO
- RZUT OKIEM NA DETROIT – ŻAŁUJĘ, ŻE TAK KRÓTKO
- NIAGARA FALLS OD KANADYJSKIEJ STRONY – TO TRZEBA ZOBACZYĆ!
- BOSTON NICZYM EUROPA – WARTO POCZUĆ SIĘ JAK W „DOMU”
- NOWY JORK – TOP PODRÓŻNICZYCH MARZEŃ!
- JAK ZWIEDZALIŚMY NOWY JORK?
- NA DACHU NOWEGO JORKU
- WSCHODNIE WYBRZEŻE USA, TO TEŻ ZWYKŁE/CODZIENNE STANY W PITTSBURGH
- PRZENIEŚ SIĘ W CZASIE W KRAINIE AMISZÓW – LANCASTER WARTO ODWIEDZIĆ
- FILADELFIA – NIE TYLKO DLA FANA HISTORII USA
- WASZYNGTON – OKO W OKO Z PREZYDENTEM
- WSCHODNIE WYBRZEŻE USA: Co zobaczyć? REFLEKSJA PO 4 LATACH
Myślisz wschodnie wybrzeże USA, widzisz drapacze Nowego Jorku, Time Square, Central Park i Brooklyn Bridge. Cudownie! Już dla samego Wielkiego Jabłka warto odkładać pieniądze na bilet i planować wyprawę za ocean. Jednak północno-wschodnie stany to nie tylko Manhattan i Brooklyn. Dziś opowiadamy o naszej pierwszej wyprawie i odpowiadamy co warto zobaczyć na wschodnim wybrzeżu USA.
To niesamowite jak czas szybko leci. Od naszej wyprawy po wschodnich Stanach USA minęło już… 4 lata. Pomyśleliśmy jednak, że być może komuś przyda się nasz plan zwiedzania wraz z podpowiedzią co zobaczyć na północnym-wschodzie Stanów Zjednoczonych i… tym, że na niektóre miejsca warto zarezerwować sobie więcej czasu, niż myślimy…
Wschodnie wybrzeże USA obfituje w wiele fascynujących miejsc.
Czasem na grupach związanych z planowaniem podróży po Stanów Zjednoczonych pojawiają się bardzo napięte plany zwiedzania wschodniego wybrzeża USA. Zupełnie nas to nie dziwi, sami taki mieliśmy. Lecąc za ocean chcemy przecież zobaczyć wszystko, a czas i budżet niestety nie jest nieograniczony (Zobacz ile kosztowała nas podróż po zachodnich Stanach USA).
Jednak później, z perspektywy, czasu człowiek żałuje, że niektórych miejsc nie zwiedził dokładniej kosztem pominięcia innych, które niekoniecznie nie były na liście jego marzeń, a odwiedził je „przy okazji”. Przynajmniej my tak mamy. Dlatego przed każdą podróżą warto wyznaczyć swoje priorytety, które chcemy zobaczyć choćby się waliło i paliło :).
Nasze priorytety na tamtą podróż to było: Chicago, Nowy Jork i Wodospad Niagara. Choć na wschodnim wybrzeżu USA zobaczyliśmy dużo więcej.
CO ZOBACZYĆ NA PÓŁNOCNYM-WSCHODZIE STANÓW ZJEDNOCZONYCH? – WSCHODNIE WYBRZEŻE USA PLAN ZWIEDZANIA
Nasz plan na wschodnie wybrzeże USA był prosty. Główne miasta na północy Stanów Zjednoczonych, po jednym dniu, czasem pół dnia na: Detroit, Boston, Filadelfię, Waszyngton, plus 2 dni w Chicago i 3 dni w Nowym Jorku. Dodatkowo marzyliśmy też by zobaczyć Wodospad Niagara od kanadyjskiej strony i odwiedzić wioskę Amiszów w Lancaster (okolice Filadelfii). Na północy mieliśmy też do załatwienia sprawy służbowe w Pittsburghu i Providence, więc trochę odbiliśmy z głównej drogi.
Później polecieliśmy z Waszyngtonu na Florydę, gdzie spędziliśmy w sumie 7 dni. Po tym, jak północ wymęczyła nas swoim zimnem (maj bywa kapryśny), wiatrem i tempem, potrzebowaliśmy trochę słonka na południu, choć i tu nie leżeliśmy do góry brzuchem. Bo pojechaliśmy do Narodowego Parku Everglades i na Key West.
W sumie w podróży na wschodnim wybrzeżu USA spędziliśmy 20 dni, z czego 13 dni na północnym-wschodzie. Ten wpis dotyczy pierwszej, północnej części wycieczki.
Poniżej mapa: Wschodnie Wybrzeżę USA
CHICAGO – PIERWSZA MIŁOŚĆ DO USA
Wybór miasta, od którego zaczniemy naszą podróż uzależniliśmy od … ceny i dostępności lotów. Chicago okazało się być najbardziej przystępne, być może przez liczną Polonię, która zamieszkuje to miasto. Oczywiście, pojechaliśmy do Jackowa sprawdzić, jak radzą sobie nasi rodacy. Patrząc na witryny sklepów czuliśmy się tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie co najmniej o kilkanaście lat. No nie wiem, jakbym miała się przeprowadzić do Stanów, to jednak nie chciałabym mieszkać w takim miejscu… i pewnie dlatego w Jackowie… mieszka już bardzo mało Polaków. Przyjeżdżają oni jedynie do Kościoła św. Jacka, który leży w centrum dzielnicy.
W Chicago spędziliśmy 2 dni, więc mieliśmy czas wyłącznie na to, by dosłownie przebiec po mieście i zobaczyć jego główne atrakcje. Zdecydowaliśmy się na hotel blisko lotniska, z którego w miarę prosty sposób moglibyśmy dotrzeć do miasta metrem. Dzięki temu mieliśmy dodatkową atrakcję w postaci podróży pociągiem podmiejskim, zobaczyliśmy jak mieszkają Amerykanie, bo pociąg wiedzie tuż obok okien domów o różnym standardzie, zarówno slumsów, jak i bogatszych amerykańskich przedmieść.
O tyle, ile Jackowo mnie nie urzekło, to samo centrum Chicago już tak. To było moje pierwsze zetknięcie ze Stanami. Początkowo byłam nieco onieśmielona, bo jednak lepiej czuję się w lesie niż w wielkich miastach, ale później zapałałam do nich wielką miłością. Z olbrzymią ciekawością chłonęłam atmosferę i architekturę miasta, które do tej pory widziałam tylko w filmach!
CO KONIECZNIE ZOBACZYĆ W CHICAGO
Co rusz w mojej głowie pojawiały się pytania: ale jak to? Zauroczyło mnie położenie miasta, nad brzegiem jeziora Michigan. Podobał mi się Loop (kolejka nadziemna, która krąży po mieście w pętli omijając korki), widok z Willis Tower (dawniej Sears Tower), charakterystyczna fasolka Cloud Gate (lub po prostu the beam), która w rzeczywistości jest wzorowana na kropli rtęci, fontanny Crown Fountain, na której wyświetlają się twarze mieszkańców Chicago oraz znana z serialu „Świat według Bundych” fontanna Buckinghama.
Prócz tego oczywiście Chicago Teatre, spacer po Magnificent Mile (jedna z najbardziej prestiżowych ulic miasta) i Navy Pier (wesołe miasteczko). Dotarliśmy też do Parku Lincolna, gdzie mieści się bezpłatne Zoo, ale następnym razem już bym sobie darowała… no chyba, że byłabym tam z dziećmi:).
Zdecydowanie, chciałabym wrócić do Chicago i to na dłużej. Na pewno więcej czasu poświęciłabym na szwendanie się po mieście. Zwiedziła Art Institute of Chicago, który widzieliśmy tylko z zewnątrz i Chicago Cultural Center.
Naszym kolejnym „must to see” był wodospad Niagara. Chcieliśmy go zobaczyć od kanadyjskiej strony, więc przy okazji odwiedziliśmy miasto Detroit, które leży tuż przy granicy z Kanadą. Trasa z Chicago do Detroit to około 4,5 godziny jazdy. Nam droga zajęła dłużej, bo jechaliśmy przez Providence, w którym mieliśmy do załatwiania kilka spraw zawodowych.
RZUT OKIEM NA DETROIT – ŻAŁUJĘ, ŻE TAK KRÓTKO
Nie poświęciliśmy na to miasto dużo czasu, właściwie to jedynie przemknęliśmy obok i dziś z perspektywy czasu bardzo żałuję, bo zwyczajnie w świecie nie wiem, czy kiedykolwiek tam wrócę. Zobaczyliśmy tylko siedzibę General Motors, które stara się odbudować miasto, Fox Teatre, Stadion Detroit Tigers, kilka pustych ulic i kampus Uniwersytetu Michigan (nie w samym Detroit, ale w Ann Arbor – 45 min pod nim).
Historia Detroit jest bardzo ciekawa, a kadry jakie oglądam na blogach i w artykułach o mieście aż proszą się o weryfikację. Detroit uchodzi za najbardziej zrujnowane miasto w USA. Po latach świetności, kiedy to mieściły się w nim siedziby trzech wielkich koncernów samochodowych (Ford Motor Company, General Motors, Chrysler), a także liczne ośrodki przemysłu chemicznego, maszynowego, czy firm finansowych… miasto zaliczyło spektakularny upadek. Ciekawie na ten temat pisze Monika Grzelak na blogu 6757km.com.
Przejechaliśmy się też po „8 Mile Route” słuchając przy tym „Lose Yourself” Eminema :). Nic do oglądania, bardziej sentyment Jacka :).
NIAGARA FALLS OD KANADYJSKIEJ STRONY – TO TRZEBA ZOBACZYĆ!
Z Detroit do wodospadu Niagara czekało nas 4 godziny jazdy po … niezwykle nużącej, wiodącej praktycznie cały czas przez pola i lasy kanadyjskiej autostradzie. Widoki nie były zbyt interesujące, a prędkość ograniczona do 110 km/h. Nuda.
Do Niagara Falls dotarliśmy późnym wieczorem i od razu usłyszeliśmy huk wody. Trzeba przyznać, że Niagara Falls to bardzo turystyczna miejscowość, pełna neonów, kiczowatych budynków, restauracji i kasyn, ale nie do nich przyjechaliśmy, więc ominęliśmy zatłoczone centrum i poszliśmy zobaczyć wodospad w nocy (zdecydowanie nie lubimy takich miejsc jak Las Vegas :P). Swoją drogą, jak piękne musiało to być miejsce zanim stało się atrakcją turystyczną.
Wodospad, a właściwie wodospady, widzieliśmy zarówno nocą, jak i w ciągu dnia. Nocą tafla rzeki jest oświetlona kolorowymi światłami, a krople rozbryzgującej się wody robią niesamowity efekt. Jednak dużo większe wrażenie zrobiły na nas wodospady w ciągu dnia.
Zobaczyliśmy je zarówno z góry, z dołu, ale też od tyłu! Wybraliśmy się na rejs statkiem po rzece Niagara, dopływając aż pod wodospady oraz zeszliśmy za wodospad do tzw. jaskiń (Journey Behind the Falls). Obie wycieczki bardzo nam się podobały i na pewno powtórzylibyśmy je znów gdyby była taka okazja. No może tym razem wybralibyśmy sobie inny miesiąc niż maj :).
Trochę żałuję, że nie poszliśmy na wieżę Skylon Tower (ah te oszczędności), z której z pewnością przepięknie widać rzekę i wodospady.
Z Niagara Falls pojechaliśmy do Bostonu (8 godzin jazdy). Już nie weryfikowaliśmy widoków na wodospad po amerykańskiej stronie, bo czekała nas bardzo długa podróż. Amerykanie i Kanadyjczycy spierają się, po której widok jest ciekawszy. Ponoć właśnie po tej kanadyjskiej, dlatego to ją wybraliśmy, ale trudno nam powiedzieć, czy to prawda :).
BOSTON NICZYM EUROPA – WARTO POCZUĆ SIĘ JAK W „DOMU”
Nad Niagarą strasznie wymarzliśmy, ale później wcale nie było lepiej. Liczyliśmy na „bostońską herbatkę”, która nas rozgrzeje. Boston okazało się niezwykle wietrzny i zimny (a ponoć to Chicago jest miastem wiatru), a picie gorącej herbaty ponoć jest tu zakazane!
Po charakterystycznym i mega amerykańskim Chicago, w Bostonie poczuliśmy się jak w domu… tzn. w Europie. Bardzo dużo chodziliśmy i chłonęliśmy atmosferę i architekturę miasta. Niska zabudowa, czerwone cegły – to jest Boston. Niektórzy :) mówią nawet, że w Bostonie podobało im się dużo bardziej niż w Nowym Jorku.
„Must to see” to oczywiście Szlak Wolności (The Freedom Trail), 4 kilometrowa trasa oznaczona czerwoną linią cegieł na chodniku, która dociera do 16 miejsc związanych z historią Bostonu i rewolucji m.in. Old State House, z którego balkonu odczytano Deklaracje Niepodległości. Trasa wiedzie zarówno przez stary Boston, jak i nową dzielnicę finansową.
Prócz tego pojechaliśmy też na kampus Uniwersytetu Harvarda i MIT… hmm amerykańskie studiowanie ma w sobie to coś. Niestety, już nigdy tego nie sprawdzimy, a szkoda.
To co chcemy Wam zdecydowanie polecić to targ rybny! Smak tamtejszych ostryg pamiętam do dziś :) :) :). Jacek wręcz przeciwnie, bo nie odważył się na spróbowanie tutejszych specjałów :P. Choć dzisiaj mówi, że próbował, ale mu nie smakowały… :P
Żałuję, że nie poszliśmy na wieżę widokową w Prudential Tower. Poza tym w mieście jest jeszcze wiele interesujących miejsc, ale nas wzywał już Nowy Jork! A trasa z Bostonu do NY to około 4 godzin jazdy.
NOWY JORK – TOP PODRÓŻNICZYCH MARZEŃ!
„New York
Concrete jungle where dreams are made, oh
There’s nothing you can’t do
Now you’re in New York
These streets will make you feel brand new
Big lights will inspire you
Let’s hear it for New York”
O Nowym Jorku można by pisać dużo, a i tak byłoby to niewystarczająco. Nie umiem tego nazwać, ale to miasto ma w sobie taką energię, którą czujemy do dziś. Zdecydowanie polecam książkę Kamili Sławińskiej „Nowy Jork, przewodnik niepraktyczny”, to właśnie w niej, a nie przewodnikach z miejscami, zaczytywałam się przed podróżą na Manhattan.
Tak jak nie lubimy zwiedzania dużych miast i zdecydowanie lepiej czujemy się na łonie przyrody (zob. Parki Narodowe USA), to Nowy Jork był od zawsze na liście naszych podróżniczych marzeń. Mimo, że już zrealizowanych, tkwi na niej w dalszym ciągu.
Miasto nas zachwyciło. Zaczarowało. Olśniło i nie raz wprawiło w konsternację. Zwiedzaliśmy je z planem i zupełnie bez planu. W ciągu dnia, ale i nocą… chcieliśmy wycisnąć z tych 72 godzin jak najwięcej. Skłamałabym mówiąc, że przeszliśmy Manhattan wzdłuż i wszerz (bo się nie da!). Wielu rzeczy nie widzieliśmy, wiele miejsc ominęliśmy z rozmysłem, jak np. Statua Wolności, MOMA, sztukę na Brodwayu, czy Muzeum Historii Naturalnej.
3 dni to zdecydowanie za mało. Nawet tydzień byłby niewystarczający….
JAK ZWIEDZALIŚMY NOWY JORK?
Zrezygnowaliśmy z jazdy metrem (bo nic nie widać), jechaliśmy nim właściwie tylko raz, na Brooklyn. Wracaliśmy już na nogach żeby zobaczyć jak wygląda Manhatan nocą. Zrobiliśmy sobie kilkukilometrowy spacer z Mostu Brooklyńskiego do Midtown Manhattan.
Nocą Nowy Jork pokazuje zdecydowanie inne oblicze. Zamiast eleganckich pań w szpilkach, na ulicę wychodzą bezdomni, układając swoje domostwa z kartonów…
Pierwszego dnia skorzystaliśmy z autobusów Hop On Hop Off, żeby zorientować się w mieście i zobaczyć to, czego nie uda nam się zwiedzić samodzielnie. Wychodzi to zdecydowanie drożej niż zwiedzanie komunikacją miejską, ale jest szybsze. Jednak zawsze to taniej niż jazda żółtymi taksówkami. Dzięki tej możliwości z okien (albo dachu) piętrowego autobusu podziwialiśmy architekturę różnych dzielnic słuchając opowieści przewodnika.
Na dachu autobusu przemierzyliśmy Brooklin, Downtown (Time Square, Union Square, SoHo, Chinatown, Little Italy, Lower East Side, East Village), okolice Central Parku oraz Harlem i Upper Manhatan. Mogliśmy wysiadać na licznych przystankach i przesiadać się do innych autobusów. Polecamy taką możliwość zwiedzania, szczególnie w miastach, w których jesteśmy pierwszy raz.
Jeździliśmy też rowerem po Central Parku, który okazał się na tyle olbrzymi, że nie udało nam się objechać go dookoła! Z góry nie wydaje się taki duży.
Popłynęliśmy w rejs tramwajem wodnym na Governors Island, z którego jest piękny widok na Manhatan, a także Stauę Wolności. Wjechaliśmy na Rockefeller Center skąd oglądaliśmy panoramę miasta, „zdobyliśmy” także najwyższy budynek w Nowym Jorku – Empire State Bulding i zwiedzaliśmy Financial Dicstrickt ze słynną Wall Street.
Nie mogliśmy pominąć też miejsca pamięci World Trade Center (to miejsce robi tak niesamowite wrażenie, że dech zapiera w piersiach). Dwie olbrzymie dziury po budynkach wokół których wypisane są imiona i nazwiska wszystkich, którzy zginęli, znaczą o wiele więcej niż jakikolwiek inny pomnik.
Szwendaliśmy się po Chinatown i artystycznym SoHo. Płynęliśmy w tłumie Time Square (za dnia i w nocy), siedzieliśmy na Washington Square pijąc kawę mrożoną, bo w NYC było już zdecydowanie cieplej niż we wcześniejszych miastach. Zrobiliśmy sobie zdjęcie z żelazkiem… tym nowojorskim :)
A później… musieliśmy jechać dalej. Chlip, chlip… mamy nadzieję, że wrócimy!
NA DACHU NOWEGO JORKU
O tyle, ile we wcześniejszych miejscach nocowaliśmy raczej budżetowo, wybierając najtańsze, ale w miarę dobre lokalizacje, to tym razem, szkoda nam było czasu na dojazdy i zdecydowaliśmy się na nocleg w samym mieście, na Manhatanie, w hotelu w okolicy Time Square.
Trochę popłynęliśmy z kasą… no, ale może się zdarzyć, że byliśmy tam pierwszy i ostatni raz. W hotelu, w którym spaliśmy, jest bar na dachu – Top of the Strand (dziś w tym miejscu mieści się Marriott), z którego rozpościera się przepiękny widok na Manhattan. W licznych zestawieniach jest wymieniany jako jeden z ładniejszych. Nawet nie nocując w hotelu, można przyjść na drinka z przepięknym widokiem na miasto.
Z Nowego Jorku wyruszaliśmy do Pittsburgha, tym razem nie w celach turystycznych, ale służbowych. Podróż zajęła nam około 6 godzin.
WSCHODNIE WYBRZEŻE USA, TO TEŻ ZWYKŁE/CODZIENNE STANY W PITTSBURGH
Nie marzyliśmy o tym, żeby odwiedzać Pittsburgh, ale mieliśmy tu do załatwienia kilka spraw. Prócz tego znaleźliśmy czas na mały spacer po tzw. Golden Triangle (Złoty Trójkąt), czyli centrum Pittsburgha otoczonym rzekami. Samo miasto słynie z licznego przemysłu związanego z żelazem, szkłem, czy ropą naftową. Kiedyś, przez duże zanieczyszczenia przemysłowe, uznawany był za „piekło”, ale dziś władze poradziły sobie z tym problemem i miasto uznawane jest za stwarzające dobre warunki do życia.
To co zdecydowanie fajne w zwiedzaniu miast spoza listy „must to see” to … brak turystów.
Samemu zwiedzaniu nie poświeciliśmy dużo czasu. Choć szkoda, że nie odwiedziliśmy Muzeum Andego Warhola, który pochodził właśnie stąd, to w ramach kolacji biznesowej byliśmy na suto zakrapianej piwem z lokalnego browaru kolacji w… byłym kościele. Jedzenie tuż przy miejscu gdzie kiedyś był ołtarz, pod witrażami było dla mnie nieco … dziwne.
Z Pittsburgha pojechaliśmy do Filadelfii (około 5 godzin jazdy), po drodze wstąpiliśmy do Lancaster.
PRZENIEŚ SIĘ W CZASIE W KRAINIE AMISZÓW – LANCASTER WARTO ODWIEDZIĆ
Po wielkomiejskich wojażach w Nowym Jorku i przemysłowym Pitsburghu przyszedł czas na sielską wieś. Ale nie taką zwykłą, ale z przeszłości.
Zapragnęliśmy nieco „egzotyki” w amerykańskim wydaniu i zahaczyliśmy o miejsce, gdzie mieści się jedno z większych skupisk Amiszów.
Amisze to chrześcijańska wspólnota protestancka, która rezygnuje ze zdobyczy techniki takich jak prąd, telefon, telewizor, samochód, pralka, czy… rower. Mogą poruszać się wozami konnymi lub hulajnogą. Ponoć rower jest zakazany, bo pozwoliłby na zbyt szybkie oddalenie się od domu. A dom i rodzina to dla Amiszów świętość. Charakterystyczne stroje i odmienna kultura w stosunku do te panującej w Stanach i na świecie to coś co sprawia, że do Lancaster przyjeżdża wielu turystów.
Trzeba przyznać, że Amisze urządzili sobie niezły biznes turystyczny. Prócz muzeum i skansenu, gdzie można zobaczyć m.in. szkołę, oferują wycieczki busem po okolicy. Taka forma jest ciekawa, bo zwiedzamy z przewodnikiem pochodzącym z tej społeczności, który opowiada ciekawostki z życia lokalnej społeczności.
Stroje, a także to jak się zachowują jest dla nas nieco egzotyczne i niesamowite. Zatrzymujemy się jeszcze w polecanej restauracji z tradycyjną kuchnią Amiszów. Kuchnia nie robi na nas wrażenia. Jedziemy dalej.
FILADELFIA – NIE TYLKO DLA FANA HISTORII USA
Trochę szkoda by było przejechać tuż obok i nie zobaczyć pierwszej stolicy Stanów Zjednoczonych, choć nie poświęciliśmy jej zbyt dużo czasu. Nawet jeśli ktoś nie jest fanem historii, czy architektury, podróżując po północnym-wschodzie USA może tu zajrzeć. Zawsze są przecież schody, na które wbiegał Rocky Balboa… a także Jacek, kilkadziesiąt lat później.
W naszym planie zwiedzania był oczywiście Narodowy Historyczny Park Niepodległości, uznawany za historyczne serce miasta. Znajdują się w nim cenione przez amerykanów symbole niepodległości: budynek Independence Hall, w którym to w 1776 przyjęto Deklaracje Niepodległości, oraz Dzwon Wolności (Liberty Ball), który zapowiedział pierwsze publiczne odczytanie deklaracji na placu tuż obok. W Parku mieści się także Rezydencja Benjamina Franklina. Prócz tego dotarliśmy także pod filadelfijski ratusz , siedzibę Fox TV, pochodziliśmy po ulicach miasta gdzie tradycja miesza się z nowoczesnością.
Na schody Rockego prowadzące do gmachu Muzeum Sztuki dotarliśmy już nocą. Co ciekawe, ta filmowa postać, doczekała się posągu tuż przy schodach oraz odciśnięcia trampek na szczycie schodów. Ze wzniesienia widać miasto, a z drugiej strony charakterystyczny filadelfijski obrazek – Boathouse Row.
Z Filadelfii wyruszyliśmy w stronę Waszyngtonu (2,5 godziny drogi).
WASZYNGTON – OKO W OKO Z PREZYDENTEM
W Waszyngtonie zdziwiło nas, że Biały Dom jest taki mały. Choć niestety, nie udało nam się go zwiedzić w środku. Zobaczyliśmy Capitol i gmach biblioteki kongresu. Szwendaliśmy się po ulicach Waszyngtonu, który zachwycił nas swoim porządkiem i usystematyzowaną architekturą. W pewnym momencie minęła nas kawalkada limuzyn zmierzających wprost do Białego Domu. Kto wie, może minął nas sam Prezydent USA?
Będąc na wschodnim wybrzeżu USA siłą rzeczy mysli się o takim spotkaniu:)
Popołudnie spędziliśmy w Mall Parku, na terenie którego ustawiono pomniki dawnych prezydentów. Niesamowite wrażenie zrobił na nas Pomnik Waszyngtona położony na wzgórzu, z którego rozpościera się panoramiczny widok na miasto. Pomnik to potężny marmurowy obelisk, wokół, którego powiewają amerykańskie flagi.
Kilkaset metrów dalej, po minięciu Parku Pamięci II Wojny Światowej i olbrzymiego sztucznego jeziora, stoi potężna marmurowa statua Lincolna.
Jest też Tomas Jeferrson Memorial po drugiej stronie niecki Tidal utworzonej z rzeki Potomak.
Na Waszyngton przeznaczyliśmy niecały dzień. Uważam, że na samo zwiedzanie miasta wystarczająco. Jeśli jednak ktoś chciałby zwiedzić wnętrze Capitolu, Białego Domu, czy np. mieszczące się tutaj liczne muzea, czy Narodową Galerię Sztuki, z pewnością za mało”. My jednak mieliśmy w planie oddanie auta do wypożyczalni i lot do słonecznej Florydy.
WSCHODNIE WYBRZEŻE USA: Co zobaczyć? REFLEKSJA PO 4 LATACH
Bardzo żałuję, że podczas tamtej podróży nie prowadziliśmy nawet dziennika, w których na bieżąco opisywalibyśmy swoje wrażenia i spostrzeżenia podczas przygody na wschodnim wybrzeżu USA. Okazuje się bowiem, że niby 4 lata to niedużo, zważając na to, że na naszym koncie już ponad trzydzieści wiosen… no, ale pamięć bywa ulotna.
Przeglądając teraz zdjęcia z naszego tripu, rozmawiając ze sobą okazało się, że pamiętamy zupełnie inne rzeczy… jak Jacek opowiada mi czasem co się działo, to zupełnie nie jestem sobie w stanie tego przypomnieć i czuję jakbym była zupełnie na innej wycieczce :) :) :). Dobrze, że rok temu byliśmy już mądrzejsi i mamy spisane doświadczenia i wrażenia na gorąco, dzień po dniu (Zobacz nasz USA Dziennik z wycieczki po Parkach Narodowych USA z dzieckiem).
Często gdy pada pytanie „podróżować z dzieckiem, czy nie?” pojawia się argument: „ale ono nic nie pamięta”. Cóż. Okazuje się, że rodzic też czasem nie pamięta… czy to zatem znaczy, żeby nie podróżować? Oj nie, co to to nie.
A jeśli wy planujecie podróż podobną do naszej na wschodnie wybrzeże USA, koniecznie spisujcie wszystko na bieżąco, tak żeby później pamiętać, nie tylko to co przypomnicie sobie ze zdjęć!
Wracając jednak do tematu całego wpisu, może macie do dodania coś w ramach odpowiedzi na pytanie co zobaczyć na północnym-wschodzie Stanów Zjednoczonych? Co przychodzi Wam na myśl kiedy myślicie „Wschodnie wybrzeże USA”?
5 Responses
Sylwia Kolpuc
Doskonały timing z tym postem, bo bilety na kwiecień już kupione, właśnie w tamte strony więc jak dla mnie pisany ten post ;) Potrzebowaliście wykupić jakieś dodatkowe ubezpieczenie na wjazd do Kanady jeśli chodzi o samochód?
Magda Zbieraj
Cudownie, na długo lecicie? Tylko północ, czy wyruszycie też na ciepłe południe? Co do Twojego pytania, to wypożyczaliśmy auto w Hertz i oni nie robią problemów z wjazdem do Kanady. Przynajmniej nam nic nie doliczyli:) Trzeba to zgłosić i ponoć niektóre wypożyczalnie doliczają dodatkową opłatę.
Sylwia Kolpuc
Tym razem północ. Lecimy na miesiąc, przez trzy tygodnie mamy petsit – pilnujemy dwóch kotów niedaleko Chicago, a potem na mniej więcej tydzień ruszamy na objazdową wycieczkę do Nowego Jorku, Philadelphii I pod Niagarę, dlatego wpis idealny dla mnie ;) Dzięki za info o samochodzie, bo Kanada też nas kusi
polaczkropki.pl
Świetne zdjęcia:) Czy w Detroit czuliście się bezpiecznie? Planuję tam zawitać w te wakacje;)
Magda Zbieraj
Dzięki :) Cudownie! Planujesz długą podróż? My w tym roku na pewno nie, ale może w przyszłym… kto wie :)? Co do samego Detroit, to byliśmy tam dwa razy, ale ani razu nie zapuszczaliśmy się w okolice pustostanów, a mimo to czuliśmy się trochę nieswojo. Im bliżej zmierzchu, tym bardziej. Nawet w ciągu dnia na ulicach było bardzo mało osób, ruch samochodowy też jakiś mniejszy… No, ale na mnie trzeba brać poprawkę, bo ja jestem z tych strachliwych – haha. Chociaż, Jacek i dwóch studentów, których spotkaliśmy po drodze mieli podobne odczucia. Sami Amerykanie też mają obawy, szefowa Jacka z USA, kiedy usłyszała, że tam będziemy powiedziała: tylko do nikogo nic nie mówcie, bo jak usłyszą wasz akcent to was zastrzelą :P :P :P