Zawsze irytowałam się okrutnie kiedy ktoś mówił, że podróże z dziećmi to nie podróże. „Wakacje – phi! Jakie wakacje?” słyszałam nieraz, ale nie wchodziłam w dyskusję, miałam przecież zaledwie 1-2 letnie doświadczenie mamy jednego dziecka, z którym podróżowało nam się naprawdę super. Robiliśmy zatem swoje. Realizowaliśmy podróżnicze marzenia opisując je tutaj na blogu. Chcieliśmy pokazać, że z dziećmi się da… Dziś pora na (małą) aktualizację. Wszak piszę do Was z pierwszych wakacji 2+2. Jak jest? Czy coś się zmieniło? Czy uderzę się w pierś i przyznam rację tym, którzy mówili, że wakacje z dziećmi to nie wakacje? Wszak tylko krowa nie zmienia zdania.
Siedzę właśnie w kawiarence pijąc latte. Obok w wózku błogo śpi moja 6-tygodniowa córka. Z głośników sączą się przyjemne dźwięki energetycznej muzyki. Na dworze kropi, ale to nie przeszkadza Sarze, ani Jackowi w grze w piłkę. Dzisiaj nie zmrużyła oka w ciągu dnia, jest 16, a ona energii ma tyle, co ja i Jacek razem wzięci, czeka nas długi wieczór… no właśnie… nie zawsze jest tak błogo jak teraz.
Duży zielony ogród, w którym nasza dwulatka mogła biegać do woli to było zdecydowane wybawienie w hotelu Imperiall Resort & MediSpa w Sianożętach,
Każdego dnia naszych wakacji na Pomorzu Zachodnim w wersji “Zbieraj się 2+2” padamy na kanapę ok. 21.30, bo dopiero wtedy udaje mi się uśpić dwójkę (edit: w piątek było to o 22.30, a w sobotę na własną prośbę dotarliśmy do domku grubo po północy. Dzieci na szczęście smacznie spały w wózku).
Wypadałoby coś napisać na bloga – myślę, ale najzwyczajniej w świecie nie mam siły, a mając świadomość, że w nocy czekają mnie pobudki co 3 godziny na karmienie, kończę tylko na tym przemyśleniu. Marzę o prysznicu, kolorowym drinku (no alco oczywiście) i dobrej książce, a nie o obróbce zdjęć i poprawianiu literówek… zbierajsie.pl czeka na lepsze czasy, a lista fajnych miejsc i tematów do poruszenia się piętrzy.
Nie znaczy to jednak, że zwiedzamy jak szaleni i stąd ten brak czasu. Z moich planów zwiedzania Pomorza Zachodniego pod względem atrakcji dla dzieci nici, bo udaje nam się zrealizować może 20-25 procent. Mamy bowiem inne priorytety. Wakacje w stylu slow… :)
URLOP Z DZIEĆMI?
Co oni mówią? – myślałam, kiedy ktoś mówił, że z dziećmi nie da się podróżować. No jak to się nie da, skoro my z roczniakiem zjechaliśmy w 3 tygodnie 5,5 tys. po zachodnich Stanach USA. Oprócz tego byliśmy w Grecji, Anglii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, czy Portugalii, a praktycznie każdy weekend 2017 roku spędziliśmy poza domem. Nie czułam się tym specjalnie umęczona… Ponadto czytałam masę blogów rodzin podróżujących o wiele więcej niż my, czy relacje rodziców z polskich i zagranicznych wojaży na naszej grupie na facebooku “Pokaż dzieciom Polskę i świat” i wierzyłam (ba! byłam wręcz przekonana), że też tak będziemy.
Z drugiej strony widziałam wpisy umęczonych wakacjami rodziców na facebooku, którzy będąc na urlopach marzyli o … „urlopie od urlopu” żartując, że po wakacjach z dziećmi należy im się 2 tygodnie wolnego… od dzieci. Coś w tym na pewno jest, bo jadąc na urlop, masz wolne od pracy, a nie od… dzieci. Ba! Masz je nawet w nadmiarze, bo nie ma żłobka, przedszkola, czy szkoły! No, chyba, że jakieś wspaniałomyślne ciocie, czy babcie zaproponują Ci pomoc w ogarnięciu dzieci, abyście mogli czasem wyskoczyć gdzieś we dwoje. Więc tak jak kiedyś na wielkim kalendarzu w pracy skreślałam dni do urlopu, będąc na wakacjach z dziećmi Jacek odlicza się dni do powrotu do pracy, by wreszcie… odpocząć
ALEŻ JA ODPOCZYWAM
Zaraz, zaraz… nie tędy droga!
Warto spojrzeć na to inaczej. Owszem, z opieki nad dziećmi nikt nas nie zwolni i nie da nam urlopu, ale przecież decydując się na dzieci mieliśmy świadomość (przynajmniej znaczna część z nas :O), że przez najbliższe kilka, kilkanaście (kilkadziesiąt ;O?) lat tak będzie. Trzeba cieszyć się tym co mamy, a mamy przecież: URLOP OD RUTYNY.
Wakacje to zmiana otoczenia i możliwość spojrzenia na codzienność z innej perspektywy. To szansa na odpoczynek od miejsc mijanych każdego dnia w drodze do pracy, przedszkola, czy żłobka. Od rutyny dnia codziennego. To wreszcie możliwość na większy kontakt z przyrodą, na dostrzeżenie tego, czego nie widzimy na co dzień: na zachwyt nad zachodami słońca, podziwianie kolorowych kwiatów przy drodze, czy obserwacje fruwających motyli.
To także szansa na to, by robić całą rodziną rzeczy, których nie mamy czasu robić na co dzień. Czas, gdy nie trzeba martwić się spóźnieniem do pracy, gdy dziecko nie chce wychodzić z placu zabaw, ubiera buta przez 5 minut (a potem ściąga, bo jednak chce założyć innego), albo zatrzymuje się przy każdym kamyku, kwiatku, czy dostrzeżonym motylku. To doskonała okazja by… kucnąć i pomóc zbierać mu te kamyki i pozachwycać się kolorami skrzydełek motyla.
To doskonała okazja by jeść dłuuugo wspólnie śniadanie, na które na co dzień zwyczajnie nie ma czasu. To nic, że najpierw przez chwilę będziecie jeść sobie z dziubków, by potem pokłócić się we włoskim stylu, albo jeść na zmiany, bo przecież ktoś musi pilnować dziecko by nie wybiegło z domku na wodzie i nie wpadło do jeziora ;)
Na urlopie masz okazję by chodzić z dzieckiem na basen kilka razy w ciągu dnia, bo przecież ono tak to lubi, a w natłoku codziennych spraw cudem udaje Ci się znaleźć godzinę w tygodniu. Możesz bezkarnie pluskać się w wodzie i patrzeć jak Twoja dwulatka wskakuje do basenu bez kółka i rękawków, budząc postrach wśród innych rodziców. Ty jednak trzymasz nerwy i strachy na wodzy, bo wiesz, że ona w ten sposób uczy się nurkować i nie można jej przestraszyć swoimi fobiami.
Masz szansę na realizację marzeń… dziecka i swoich. Pojechaliśmy do Trzęsacza by zrealizować marzenie córki, która od kilku miesięcy śpiewa “Jedzie pociąg z daleka” domagając się podróży pociągiem. Ledwo pociąg ruszył, a Sara uznała, że chce wysiadać i ona tak właściwie nie chce jechać pociągiem, a … konikiem. Bądź tu rodzicu mądry! W rezultacie okazało się, że podróż wąskotorówką na Pomorzu dostarczyła więcej frajdy mamie, niż samej marzącej (chociaż ostatecznie Sara wysiadła zadowolona).
I tak, to prawda… jesteśmy zmęczeni (nawet bardzo – dop. Jacek). Jednak głupio byłoby rezygnować z tych wszystkich pięknych chwil z tak błahego powodu jak zmęczenie.
w domu przecież też bylibyśmy zmęczeni.
DIABELSKA DWÓJKA
Wracając jednak do tytułu. Wbrew pozorom nie chodzi o dwójkę dzieci, bo to akurat jesteśmy w stanie ogarnąć, choć trzeba przyznać, że jest dużo trudniej i zupełnie inaczej. Jesteśmy jednak we dwoje i mamy na stanie super sprzęty, które pozwalają nam na wygodne podróżowanie i zwiedzanie. Są chusty, w których można bezpiecznie nosić nawet miesięcznego malucha i móc dotrzeć do miejsc niedostępnych dla wózków.
Jest podwójny wózek, który ratuje sytuację, gdy akurat dojeżdżasz do miejsca, które chcesz zwiedzić/ zobaczyć, a Twoja dwulatka właśnie ucięła sobie drzemkę.
Tytuł dotyczy… podróżowania z dwulatką.
MUSIM PRZETRWAĆ
Zawsze chciałam, by moje dzieci były silne, odważne, miały swoje zdanie i nie bały się o nim mówić. Sama jestem dość nieśmiała i strachliwa, wiem jak to utrudnia życie, dlatego córkom życzę między innymi tego, by niczego się nie bały. Nigdy! No, to moje marzenie się spełniło (na razie tak przynajmniej wygląda). Trafiła nam się mała Pippi, która wszędzie chodzi własnymi drogami i nie boi się ani bociana, ani tym bardziej rodziców.
Kiedy mówię do niej “Sara załóż zakryte różowe buty, bo jest zimno” ona po chwili przychodzi w brązowych sandałkach na gołą stopę mówiąc “Założyłam te, bo są ładne”. Córka, która nie mówi “chcę, chciałabym”, która nie pyta, czy może – ona wszystko “musim”, najlepiej tu i teraz. Sara “musim iść na plac zabaw”, “Musim na basen” nie znosząc żadnego sprzeciwu.
Kilka tygodni temu płynęliśmy statkiem po Odrze (marzenie Sary), kiedy nagle na brzegu zobaczyliśmy dmuchany zamek… usłyszeliśmy urocze “ja musim skakać”. Na nic zdało się tłumaczenie, że jesteśmy na środku rzeki. Ja musim i już! Druga połowa rejsu upłynęła na powstrzymywaniu jej by nie wskoczyła do wody i nie popłynęła w stronę zamku.
Znacie piosenkę o żabce, która nie słuchała mamy i zjadł ją bocian? Tak? Nasza córka też ją zna. Mówi, że ona też nie słucha ani mamy, ani taty, choć powinna, i boi się bociana. Najwidoczniej jednak musi przekonać się na własnej skórze.
Są jednak chwile kiedy chcialabyś by pokazała pazur, a ona wtedy… wtula się w Ciebie i najchętniej chciałaby być tylko małym dzidziusiem „jak Iga”.
Ktoś pomyśli – typowa dwulatka.
Ktoś inny – weszła Wam na głowę.
Mogłabym dyskutować i z jednym i z drugim. Bo z jednej strony znam posłuszne dwulatki, które słuchają rodziców i łagodnie przechodzą ten okres rozwojowy, a z drugiej bardzo cenię w Sarze tą niezależność i absolutnie nie chciałabym jej stłamsić, ani niczym jej wystraszyć. Mimo że wieczorem siadam “styrana” życiem na kanapie, cieszę się że moja córka jest taka i życzę jej by tak zostało. Niech bierze z życia pełnymi garściami. Ja jej w tym mogę tylko pomóc… nie będę przeszkadzać.
Choć czasem bezradnie mówię jej “Sara jesteś niegrzeczna” ona z uśmiechem na ustach odpowiada “nie jestem niegrzeczna. Jestem cudowna i … śliczna”… i biegnie tam gdzie akurat chce.
Tak więc… przetrwamy. Musim przetrwać.
Bo z wakacji z dziećmi i podróżowania nie chcemy rezygnować, chociaż pewnie trochę zweryfikujemy swoje plany.
P.S. rozważałam nawet by ją związać w pociągu … wełnianym paskiem od swetra :) :) :), ale patrząc na ten uśmiech… no nie mogłam :) :) :)
P.P.S. Druga córka na razie świetnie! Dogadujemy się wspaniale :) Choć to dopiero 6 tydzień.
Jakiś czas temu w naszej grupie o podróżowaniu z dziećmi zapytałam jaki wiek był najtrudniejszy w podróżowaniu z dziećmi. Najwięcej odpowiedzi przypadło roczniakom i dwulatkom. A wy? Co myślicie o podróżowaniu z dwulatką? Da się?